kubalonka

Ostatnio na portalu pojawiło się wiele felietonów, wpisów, wypowiedzi, na temat powolnego upadku polskich biegów narciarskich. Chciałbym się troszkę do tego odnieść i pokazać być może jeden z powodów takiego stanu rzeczy.


Oczywiście przeciętny kibic nie interesujący się za bardzo tym co dzieje się w środku dyscypliny, śledzący wszystko z boku może stwierdzić: „Justyna przywozi medal z kolejnych Igrzysk, Sylwia ma świetne biegi w PŚ, Maciek regularnie punktuje w PŚ, mamy 10 olimpijczyków w biegach narciarskich, sztafety pań wypadły naprawdę przyzwoicie. Polskie narciarstwo biegowe idzie ku lepszemu!” Nic bardziej mylnego. Moim zdaniem te wyniki tylko zaciemniają, i zamazują stan Polskich biegów.

Nie wiem do końca czym to jest spowodowane. Mam oczywiście jakieś swoje zdanie na ten temat, ale pewnie takie samo jak większość chcących lepiej dla naszej dyscypliny. Zgadzam się prawie w stu procentach z tym o czym pisze Ania, z tym o czym mówi pan Kuba Cieślar, z połową komentarzy na Skipol-u. Brak funduszy i pieniędzy, coraz mniej zawodników, to faktycznie jest problem, ale chciałbym Wam w skrócie przybliżyć jak wygląda droga, i jak my to górnolotnie nazywamy „system szkolenia” naszych zawodników. Od małego dziecka marzącego gdzieś pewnie o byciu świetnym zawodowcem, do dojrzałego zawodnika. Będzie to pisane na przykładzie moim, moich znajomych, kolegów. Tego co zdążyłem zaobserwować w krótkiej przygodzie z narciarstwem.

Piszę to przede wszystkim do zawodników amatorów. których przybywa nam coraz więcej, a nie do końca wiedzą jak to wygląda i że to nie jest wcale takie proste. Do byłych zawodników starszego pokolenia aby podzielili się tym co było kiedyś, czy coś się w tym względzie zmieniło. Miałem okazje „szkolić” się w kilku klubach, w dwóch szkołach sportowych. Jeździłem na obozy, zawody z innymi klubami, przebyłem setki godzin z innymi zawodnikami na rozmowach: jak się dzieje, co się robi i jak jest w większości klubów w Polsce. Będzie to opisane ogólnie, bez większych szczegółów, bo zajęło by to pewnie z pół dnia. Z pewnością nie będzie się to tyczyć wszystkich narciarzy i są wyjątki, aczkolwiek większość z Was pewnie przeżyła to samo.

Szkolenie i kształcenie się zawodnika widziane w skrócie moimi oczami. Każdy zawodnik musi gdzieś rozpocząć swoją przygodę. Więc albo zostaje zarażony przez rodziców, albo zaobserwował gdzieś w szkole, albo po prostu przez przypadek gdzieś dorwał narty i zapisuje się do klubu. Tam powiedzmy spotyka 20 chłopców ze swojego rocznika (plus 20 z innych roczników) chcących bawić się wspólnie na nartach. Klubów jest w Polsce kilkadziesiąt, więc mniej więcej mamy pogląd ilu zawodników mamy na starcie. Każdy doskonale wie, że na tym poziomie dziecko potrzebuje szczególnej pomocy! Zachęty do sportu, do lekkiego wysiłku, wytłumaczenia, pokazania. Ja np. spotykałem się z podejściem: masz narty, idź i biegaj, kilku pewnie trafiło lepiej, kilku miało podobnie. Nie wynika to do końca z braku chęci opiekunów. Raczej z braku czasu i z braku ilości profesjonalnych trenerów mogących zająć się różnymi grupami. Jeden lub dwóch opiekunów nie jest w stanie ogarnąć takiej ilości zawodników wraz z ich sprzętem. Brakuje ludzi, którzy dostawali by za to godne wynagrodzenie, a nie będącymi jednocześnie: dyrektorami, nauczycielami WFu, trenerami biegów, piłki każdego rodzaju jaka istnieje, siedmioboju, szachów, muzyki… i ogarniających 40 zawodników prezesami i trenerami klubu. Tak więc musimy wziąć pod uwagę, że co najmniej połowie zawodników z różnych względów biegi narciarskie nie przypadną do gustu. Albo wybiorą inny sport, albo zajmą się np. sklejaniem samolotów lub puszczaniem latawców. A to trener krzyknął, a to się nie zajął, a to zimno w nogi, a to ktoś jest lepszy, a to ktoś ma lepsze narty… każdy był dzieckiem.

Załóżmy zostaje dziesięciu śmiałków do wieku gimnazjalnego. Tam już wiadome, większa rywalizacja, pierwsze ważniejsze zawody, pierwsze dalsze wyjazdy, obozy. Już nie jest się dzieckiem tylko młodzieńcem, i to w wieku najbardziej przyswajającym „głupotę‘’. Ja miałem szczęście być już w gimnazjum o profilu narciarskim, lecz wiemy, że o takie w Polsce baaardzo ciężko, i większość zawodników musi dzielić codzienną naukę i treningi ze średnio nastawioną na sport dzisiejszą młodzieżą. Trenerzy już powoli przywiązują dużą wagę do wyników, do punktów… tak więc na zawody biorą nawet najgorsze łamagi byle się poruszały do przodu na nartach, byle coś tam zapunktowały lepiej od innych, pewnie ze względu na lepsze pieniądze dla klubu. Tak więc na ogólnopolskich zawodach mamy około 70 zawodników w owej kategorii wiekowej. Z dziesięciu zawodników dwóch odpadło na starcie, jeden postawił na naukę, jeden zaczął palić, sześciu się zastanawia co to robić w przyszłości jak idzie całkiem nieźle… Koniec sezonu, czas na ranking PZN, dwóch poza pierwszą piętnastką, małe nadzieje na przyszłość, trener już powoli stawia na nich „krzyżyk” więc kończą krótką przygodę, jeden w piętnastce ale mama nie pozwala dalej trenować bo trzeba w przyszłości zostać lekarzem… również kończy. Dwóch zostaję i trenuje w klubie bo boi się wyjechać gdzieś dalej i stwierdzają że będą rywalizować w klubie. Jeden, niekoniecznie najlepszy, wybiera szkołę Szkołę Mistrzostwa Sportowego.

W tej chwili mamy takie bodajże trzy. W każdej po trzy roczniki. W jednej około dwudziestu zawodników na niezłym jak na Polskie warunki poziomie. Tam się zaczyna jazda. Większość zawodników nie ma najmniejszego pojęcia o podstawowych błędach technicznych, większość nieprzygotowana do takiego wysiłku fizycznego, a tu trzeba „rąbać” bo trenerzy twierdzą że jest 1000 zawodników na twoje miejsce…

Tu już liczy się tylko wynik, punkty dla szkoły, medale olimpiady młodzieży… powiem szczerze, że nie wiem czy trenerzy myślą o przyszłości zawodników, ale zawodnik ma nadzieje, że tak. Twierdzą, że podopieczny technicznie i fizycznie musi być już przygotowany do treningu na najwyższym poziomie, nie biorąc pod uwagę to co robił wcześniej w klubie, na jakich obciążeniach trenował. Więc jeden zrezygnuje po roku bo za ciężko, drugi ma gdzieś i byle przetrwać w szkole, trzeci sobie odpuszcza bo twierdzi, że trenuje za ciężko… Ludzie są różni i różne podejścia, a w wieku liceum myśli się niekiedy, że o biegach wszystko wie się najlepiej. Trenerzy też nie pomagają w większości podejściem do zawodnika względem psychologicznym, bo często twierdzą, że przeżyli już takich jak my tysiące. Każdy wie, że ci trenerzy, odkąd najstarsi górale pamiętają, zawsze są w tych szkołach, i będą dopóki nie pójdą na emeryturę, a ich motywacja też z biegiem czasu jest różna.

Dochodzimy do trzeciego rocznika liceum, żartobliwie powiem, decydującego o przyszłości Polskich biegów. Ci którzy dotrwali i dostają się do kadry narodowej, są szkoleni już tam. Ci którzy mają jeszcze nadzieje trenują sami aby się tam w przyszłości dostać, lecz zdecydowana większość kończy biegać, wybierają studia o innym kierunku, zaczynają pracę, bo już ten wiek… za darmo nikt już nic nie robi, a biegi to nie piłka nożna że pójdziesz trzy razy w tygodniu wieczorem kopnąć piłkę w czwartej lidze i dostaniesz za to 1500zł. Trzeba poświęcenia, sumienności, czasu i wyrzeczeń.

Koniec sezonu. Zebranie wielkiego brata. Komisja biegów. Tam w większości decyduje się komu będzie dane jeszcze chwile pobiegać. Zbierają się nasi „baronowie” województw i wykłócają się komu należy się szkolenie w kadrze. Jakby to miało jakiekolwiek znaczenie. Czasami twierdzą, że ten się nie nadaje bo za gruby, drugi nie bo ma dziewczynę, a trzeciego nie lubi trener i się za nim nie wstawi… Jasne, że według każdego z nich najlepszy zawodnik jest z jego województwa, jak na lokalnego patriotę przystało. Ale tego krytykować nie będę ponieważ ich wybór dla zawodników ma bardzo duże znaczenie, ponieważ decyduje o jego przyszłości, aczkolwiek dla przyszłości biegów znikome. Rosjanie, Norwegowie, Szwedzi wybierają czy wezmą najnowsze Ferrari czy Porsche, a nasz wybór graniczy się do wyboru koloru pomiędzy Daewoo Tico. Tak w przenośni wygląda powoływanie naszych zawodników do kadr narodowych…

Wystarczy przeglądnąć ostatnie wyniki Olimpiady Młodzieży… widzimy chłopców, juniorzy, siedemnastu zawodników, siedmiu ze szkół sportowych w tym kilku z kadry, kilku dobijających się, a reszta niedobitki, których ciągną ze sobą trenerzy prosząc o start, i mający nadzieje, że przy takiej ilości startujących ktoś zejdzie z trasy i uda się zrobić jak cenne dla klubów punkty. Dziewczyny to samo, tylko jeszcze mniejsza ilość startujących. Wychodzi po 6 zawodników prezentujących jakikolwiek poziom, z czego tak naprawdę nie wiemy czy mają talent czy po prostu wytrwali w naszym wielkim systemie. I z czego ci nasi szefowie mają wybrać? Kolejno składy kadr zatwierdzi prezes i wszystko już wiemy. Znamy kadrę narodową na kolejny rok, ponieważ za rok ten sam cyrk., i gdzie tu ciągłość pracy? Następnie MŚJ i bolesna weryfikacja… Później PŚ i jeśli ktoś przegra poniżej dwóch minut na dystansach to sukces, a poniżej 10 sekund w sprincie to wielki bieg…

Nie chcę się wymądrzać bo sam chciałbym osiągnąć tyle ile większość z tych zawodników. Nie krytykujmy ich i nie dołujmy bo są to najlepsi w tej chwili zawodnicy w kraju. Bardzo im kibicuje i doceniam ich wysiłek, poświecenie, wiem, że dają z siebie wszystko w każdym biegu i chcą być jak najwyżej. Znam ich doskonale i wiem, że mają wielkie ambicje! Lecz oni sami również doskonale wiedzą, że nie wszystko zależne jest od nich. W kadrach już szkolenie naprawdę jest coraz lepsze, i oni mogą to potwierdzić. Zapomina się jednak o szkoleniu u podstaw i o tym też chciałem wyżej napisać. Oczywiście wyjątki takie jak Justyna, Maciek, Sylwia i pozostali członkowie kadry będą się zdarzać, lecz bardzo rzadko i nigdy nie dorównamy krajom z tradycjami i prawdziwymi systemami szkolenia…

Piotr Fundanicz