Chociaż Święta już minęły, ich atmosfera jest nadal gęsta, i to do tego stopnia, że można by ją było kroić kosą. Choinki pachną, bydlęta klękają, kolędnicy liczą pieniążki. Nawet na twarzy mojego kota wciąż maluje się swego rodzaju troska, z jaką obserwował bombkę roztrzaskującą się o podłogę podczas ubierania choinki. To wszystko jest bardzo sympatyczne. Czy jest coś, co byłoby w stanie zakłócić ten spokój i tę radość? Zdawałoby się, że nie. Ale niestety, jest. Bo mnie zawsze irytowała nieuzasadniona nienawiść do drugiego człowieka. Tym bardziej, że dostrzegam ją u ludzi, których wkrótce (o ile wcześniej nie trafi mnie szlag) będę miała nieprzyjemność nazywać „kolegami po fachu”. O co chodzi? O to.

To artykulik z gatunku takich, których nigdy nie szukam w internecie. Jednak, gdy już niestety zupełnie przypadkiem coś takiego mi się nawinie, mam ochotę rzucić dziennikarskie studia w cholerę, spakować manatki i wyjechać na pustynię. Tam też są hieny, tyle że trochę innego rodzaju, bardziej znośne. Nie wiem, co załamuje mnie bardziej: czy złośliwość tego artykułu, czy po prostu mój idealizm i nieznajomość realiów współczesnego świata. Bo naprawdę trudno mi stwierdzić, o co w tym tekście chodzi. O pieniądze? Chyba że. W innym wypadku, po co tworzyć coś, co nikomu w niczym nie służy? Pod tym się nawet nikt nie podpisał! Jeśli autor się wstydzi, to ja się nie dziwię. Ale kto odpowie mi na pytanie, po co wobec tego powstał ten artykuł?

Już pierwsze słowa tego tekstu sprawiają, że zalewa mnie krew. Autor apeluje: „Ile razy można słuchać tego samego? Pokaż, że potrafisz wygrać z Marit Bjoergen. Wystarczy tych narzekań!” A pod spodem mamy kilka akapitów typowego uskarżania się na stanowisko Justyny wobec poczynań Norweżek. „Pokaż, że potrafisz wygrać z Marit Bjoergen” - odsyłam do wyników dzisiejszego biegu Tour de Ski. Justyna potrafi wygrać. A teraz niech pan redaktor pokaże, że potrafi napisać coś mądrego.

Z całym szacunkiem, ale naprawdę nikt nikomu nie broni założyć nart i biegać od świtu do zmierzchu przez trzysta dni w roku. Śniegu w niektórych rejonach Polski jest bardzo dużo, z pewnością dla nikogo nie zabraknie. I można zbudować swój własny wizerunek osoby przyjaznej, ugodowej w każdym względzie. A jak ktoś nie gra fair, to możemy się do niego tylko uśmiechnąć – bo inaczej jakiś dziennikarzyna będzie skrzeczał, że narzekamy. A tak na marginesie: czy panu redaktorowi wiadomo coś na temat ciężkiej pracy? A, jest sobie taka jedna. Pan redaktor chyba niekoniecznie wie, o co chodzi. Bo wypisywanie głupot i infantylnych roszczeń nie jest ciężką pracą. Po co więc wypowiadać się na tematy, o których nie mamy bladego pojęcia?

Dalej czytamy: „Choroba Norweżek rzeczywiście jest podejrzana.” - Aha. Alleluja! „Ale czy trzeba mówić o tym co tydzień i tylko podjudzać konflikt?” - Tak, trzeba o tym mówić. Trzeba - pod warunkiem, że ma się honor. A jeśli chodzi o samo, ekhm, „podjudzanie” (swoją drogą, to idiotyczne słowo) konfliktu: ja mam wrażenie, że częściej słyszymy to od dziennikarzy, niż od samej Justyny. Wywiady z naszą Mistrzynią wyglądają bowiem w wielkim skrócie mniej więcej tak: „Justyna, gratulacje/Justyna, dlaczego nie wyszło? Aha. A tak na marginesie, jak tam astma?”. Naprawdę tak jest. A Justyna jest postacią tak barwną, że szczerze nie rozumiem, dlaczego nie zadaje się jej bardziej interesujących pytań.

„Czy Polka nie zdaje sobie sprawy, że nastawia przeciw sobie nie tylko norweskich kibiców, ale i sporą grupę fanów z naszego kraju?” - A dlaczego tylko Polka? Na temat astmy wypowiadała się także chociażby Słowenka Petra Majdić. Jak można nie znać/nie pamiętać tak wielkiego nazwiska ze świata biegów, a pisać na ten temat artykuły?

Co się zaś odnosi do „fanów z naszego kraju”, to o ich ilość jestem całkowicie spokojna. Tego spokoju nie zburzą żadne, nawet najbardziej obraźliwe komentarze wzięte nie wiadomo skąd i z taką dumą rozsławiane przez autora artykułu: „Co na to kibice? Mają już dość Kowalczyk! Dowód? Wybraliśmy kilka wpisów z naszego forum”. No, nie uogólniajmy... Nie, panie redaktorze (eee... panowie redaktorzy? Co znaczy „wybraliśmy”?), kibice nie mają dość Kowalczyk. Dowód? A chociażby: już od dwóch lat ta, której wasi kibice mają dość, zwycięża w plebiscycie na Sportowca Roku i wcale się nie zdziwimy, jeśli i tego roku ją wybierzemy. Ba, będziemy zadowoleni.

„Komentarze Kowalczyk są o tyle dziwne, że rok temu nasza zawodniczka też słabo zaczęła sezon.” - jaka „nasza”? Nie wasza. Nasza.

A na zakończenie artykułu gwóźdź programu: „I na koniec mamy radę (macie? A dużo tam was siedzi? Oby jak najmniej!) dla polskiej mistrzyni: przestań płakać, zacznij biegać! Podpiszesz taki apel do Justyny Kowalczyk?” Nie, nie podpiszę. Pocałujcie mnie gdzieś. To nie jest maszyna. To jest człowiek. A ludziom się pozwala płakać.

Czy to tylko mi się tak wydaje, czy ten tekst to jakaś jedna wielka tragedia? Jeśli ja mam być dziennikarzem i takie bzdury pisać, to niech mnie wszyscy diabli. Już teraz. Nie zaraz. Od razu. Zanim będzie za późno. /DK/