z wiatrem pod narty

Klingenthal zaszokowało. W światowej czołówce wielkie przetasowania, do głosu doszli dotychczas nieznani zawodnicy, a i wątek biało-czerwonych zaskakujący... jak zawsze na inaugurację. W pierwszym odcinku serii podsumowującej najważniejsze wydarzenia w skokach narciarskich rozmawiamy z dziennikarzem TVP Sport, Sebastianem Szczęsnym.

 

Michał Chmielewski: Jesienne Klingenthal zainaugurowało zimę. Działo się!

 

Sebastian Szczęsny: Działo się bardzo wiele, doczekaliśmy się skoków i już w pierwszych zawodach otrzymaliśmy potężną dawkę emocji. Abstrahując od wątku biało-czerwonych, tyle dalekich lotów, zwrotów akcji i zaskakujących rozstrzygnięć w jeden weekend? Dla mnie coś pięknego.

 

Piękno skoków w pigułce. Nowe nazwiska w czubach rankingów, mnóstwo dalekich lotów i przede wszystkim organizacja na światowym poziomie. Weltklasse. Spoglądając jeszcze kilka dni przed konkursami na kamerę internetową drżałem o powodzenie tej misji. Jak widać niepotrzebnie.

 

Przenosiny listopadowej inauguracji Pucharu Świata do centrum Europy to wielkie ryzyko ze strony FIS, jednak zobaczyliśmy tu doskonale przygotowany obiekt. Dzięki specjalnej technologii, którą na szeroką skalę stosowano podczas igrzysk w Soczi niemieccy organizatorzy sprostali oczekiwaniom. Już teraz mówi się, że to przyszłość dyscypliny. Po zeszłorocznych problemach pojawiły się też siatki, które skutecznie tłumiły podmuchy wiatru. O wszystkim pomyślano.

 

W samych konkursach przewrót hierarchii. Anders Fannemel skakał jak natchniony, żadnego skoku nie zepsuł nowy lider Roman Koudelka. Wśród Niemców fenomenalnie prezentował się Markus Eisenbichler, oprócz tego wielki powrót drużyny fińskiej i wyskok Szwajcarów. Kto by pomyślał, że o awans do 8. będą bić się Polacy z Austriakami?

 

Byłem zaskoczony. Finowie, którzy mieli gigantyczną zapaść, nagle walczą o podium. Lauri Asikainen i Jarkko Määttä nawiązali do wspaniałych lat tego zespołu, a niewiele brakuje, by dołączył do nich także jeszcze chimeryczny Anssi Koivuranta. Mniejsze zaskoczenie, ale równie dobry występ w wykonaniu skaczących w kratkę Norwegów! Po lecie wiedzieliśmy, że mają nowe diamenty, ale to, co w treningu odpalił Sjoeen (148 metrów, nieustany skok zakończony wizytą w szpitalu – red.), w ogóle przeszło ludzkie pojęcie. Pytanie tylko, czy te niespodzianki udowodnią formę później?

 

Sezon jest długi, FIS wciąż dokłada do kalendarza. Niespodzianki to jedno, ale „stara gwardia” też nie może narzekać. Kasai to dla mnie już nie zaskoczenie czy fenomen, ale żywa ciekawostka genetyczna. Ammann też o sobie przypomniał.

 

Nie pamiętam, kiedy Szwajcarzy zwyciężyliby w drużynówce z Austrią. Chyba nigdy tego nie było! To nie tylko Ammann, ale też Gregor Deschwanden i Killian Peier. Ale to jest domena skoczków młodych, zresztą popatrzmy, Anže Lanišek, którego obserwowałem na treningach. Przecierałem oczy ze zdumienia na widok skoków z niższych belek równych, a nawet dalszych od bardziej doświadczonych kolegów. Akurat tutaj nie wiodło mu się najlepiej, ale to chłopak z olbrzymim potencjałem. Tacy są też Peier i Deschwanden, którzy u boku legendy mają piękne warunki do rozwoju. Nie mają się czego wstydzić po tych zawodach.

 

Ale my chyba też nie powinniśmy. Początki sezonu zazwyczaj mamy kiepskie, a Piotr Żyła w całym weekendzie gorszy miał właściwie tylko jeden skok, ten w 1. serii w niedzielę. Splot nieszczęśliwych okoliczności, bo przecież i uraz Jana Ziobry, i zamieszanie ze Stochem. Po konkursie wszyscy byli zgodni, że, jak powiedzieli, „wkradła się nerwowość”.

 

To dodaje takiej pikanterii, sensacji temu, co się tutaj działo. A wydaje się, że będzie jeszcze ciekawiej. Spójrzmy na przebieg konkursu drużynowego, który przegraliśmy różnicą 0,1 punktu. Jak Kofler z Morgensternem w Turynie, jak Finowie z Niemcami w Salt Lake City. Takie wydarzenia budują legendy i trochę jesteśmy tego świadkami i teraz. To jest piękno, ale ja bym nie rozpaczał – mamy mnóstwo zawodów, mnóstwo okazji i pamiętamy przecież, że i dwa lata temu Kruczek podawał się do dymisji po Kuusamo, a skończyło się to medalami w Predazzo.

 

Nasza kadra przyzwyczaiła już, że od lat pierwszy period mamy „rozgrzewkowy”, później jako-taki Turniej Czterech Skoczni, by brylować przed własną publicznością i błyszczeć w lutym i marcu. Z racji tego, że największe imprezy są właśnie wtedy, nie mam nic przeciwko takiej taktyce.

 

Ja bym to porównał do walk Gołoty w najlepszym okresie, który przez pierwsze cztery rundy walczył o życie, męczył się, słaniał po ringu, by dopiero potem wchodził na najwyższe obroty i pokazywał pełnię możliwości. I tak samo jest z naszymi skoczkami, ale utrzymać topową formę przez tak długi czas jest w zasadzie niewykonalne. Potrafili to nieliczni. Decyzja ze Stochem bardzo dobra i niech go dokładnie zbada Olek Winiarski. Lepiej teraz dać sobie spokój, niż później borykać się z powikłaniami i stracić zimę.

 

Największy plus dla mnie: Markus Eisenbichler.

 

Największy minus: Ha, no Stoch, ale w walce na skoczni to Kubacki i Ziobro, bo kompletnie zawalili. I Schlierenzauer.

 

Kiedy zaczynamy sezon na dobre?

 

Engelberg. Tradycyjnie.

 

 

MICHAŁ CHMIELEWSKI  |  @CHMIIELEWSKI

SEBASTIAN SZCZĘSNY  |  @SEBA_SZCZESNY