guziński

Rok temu kiedy byłem przed ostatnim 20-tym maratonem narciarskim zaliczanym do serii Worldloppet zastanawiałem się, jakie będą moje nowe cele dotyczące startów w biegach narciarskich. Dosyć szybko narodził się w mojej głowie plan na start na dalekiej północy na Spitsbergenie.

 

Natrafiłem na wiele dobrych opinii nie tylko na temat Svalbard Skimaratonu, ale również miejsca, gdzie ze względu na surowy klimat i panujące warunki  do życia, trzeba mieć bardzo duży respekt do otaczającej przyrody. Jedynym takim miejscu na świecie gdzie 3 tysięczna populacja żyjącej ludności jest równa populacji niedźwiedzi polarnych i każdy może nosić broń na okoliczność niespodziewanego spotkania z tym dzikim zwierzęciem. Miejscu, gdzie drzwi wszystkich domostw są zawsze otwarte, a na parkingach przed domami (do których nie wolno wchodzić w butach), zaparkowane są głównie skutery śnieżne.

 

Z racji problemów z kręgosłupem, z którymi borykałem się od wiosny ubiegłego roku, nie mogłem poczynić żadnych kroków odnośnie rezerwacji wyjazdu. Po przebytej operacji kręgosłupa i otrzymaniu zgody od lekarza na udział w maratonie w styczniu tego roku okazało się, że rezerwacja wyjazdu okazała się prawie niemożliwa, ze względu na pełne obłożenie przelotów jak i noclegów. Nie poddając się czekałem zapisany na listach rezerwowych w kilku biurach organizujących grupowe wyjazdy na Svalbard Skimarathon. Potwierdzenie możliwości wyjazdu otrzymałem na krótko przed wyjazdem i natychmiast z niego skorzystałem.

Podróż do Longyerbyen odbyłem na raty z Gdańska do Oslo, skąd następnego dnia z międzylądowaniem w Tromso dotarłem do celu. Pogoda na miejscu nie przywitała mnie tak jakbym oczekiwał – silny porywisty wiatr oraz padający deszcz dawały przedsmak tego co mnie tutaj czeka. Po dotarciu do miejsca zakwaterowania pierwszymi osobami które spotkałem była dwójka Polaków, którzy przybyli w te rejony świata na kilkutygodniową wyprawę. Rozmowa z sympatycznymi, młodymi ludźmi dała mi szybki obraz panujących na miejscu warunków pogodowych, które sprawiły że założony przez nich cel ich wyprawy nie został osiągnięty.

Na miejscu musiałem przyzwyczaić organizm do tego że o tej porze roku nie ma tutaj nocy i cały czas jest widno za oknem. Mając przed startem dzień wolny na odpoczynek z przyjemnością odwiedziłem Svalbard Museum, gdzie podczas ponad 2-godzinnego zwiedzania można było zapoznać się zarówno z historią regionu (odkrytego pod koniec XVI wieku, będącego od końca XIX wieku pod jurysdykcją Norweską), jak i życiem codziennym zamieszkujących tutaj ludzi. Co ciekawe podczas pierwszych zakupów w miejscowym supermarkecie, z racji noszenia orzełka na kurtce,  zostałem szybko rozpoznany jako Polak i miło przywitany przez mieszkającego tutaj Rodaka oraz jego dwójkę synów. Jak się okazuje w Longyerdbyen mieszka i pracuje kilkunastu naszych rodaków.

Po odebraniu pakietu startowego pozostało jedynie przygotować narty „na trzymanie”, bo „na jazdę” przygotowałem je przed wyjazdem, chociaż ze względu na zmieniające się prognozy pogody zostałem zmuszony skorygować przygotowane wcześniej ślizgi nart i dostosować je do nowych warunków na kilka chwil przed wylotem z Gdańska.

 

Niestety warunki pogodowe na tyle były nieprzewidywalne, ze organizatorzy zmuszeni byli przesunąć start biegu na późniejszą godzinę. Trzeba przyznać, że niewiele to zmieniło, gdyż bieg rozpoczął się przy padającym deszczu i szalejącym wietrze z torami wypełnionymi wodą. Warunki pogodowe, jak i śniegowe na trasie były bardzo zmienne, tory z wodą zamieniały się w brak torów, tory z lodem oraz tory zsypane przez zadymę śnieżną. Zmienny wiatr powodował, że raz widoczność na rasie była zupełnie przyzwoita, by za chwilę nie było jej wcale i nie wiadomo było czy biegnie się jeszcze po trasie czy już nie. Nad bezpieczeństwem prawie 1000 biegaczy czuwali ochroniarze na skuterach z lornetkami i bronią gotową do użycia (foto poniżej) na wypadek najmniejszego zagrożenia pojawieniem się niedźwiedzi polarnych.

 

guziński

 

Okazało się, że zmienione przeze mnie na kilkanaście minut przed startem smarowanie „na trzymanie” sprawdziło się jedynie do piątego kilometra. Po diametralnej zmianie warunków śniegowych nie byłem w stanie się dalej poruszać i zmuszony byłem zdjąć nałożony smar i położyć inny. Byłem jednym z wielu, którzy mieli identyczny problem. Zdarzenie to dało mi poczucie dystansu do tego co dzieje się na trasie i skupiłem się wyłącznie na tym, co dawało mi przyjemność. Biegłem spokojnie zatrzymując się w ciekawych miejscach, robiąc zdjęcia i podziwiając widoki, gdy na chwilę wiatr rozpędzał chmury. Przyznaję, że takie podejście do biegu daje dużo więcej luzu i spokoju niż próba osiągnięcia wyniku, który w moim przypadku i tak nie ma żadnego znaczenia. Nie obyło się też bez niezaplanowanych upadków spowodowanych bardzo silnymi porywami wiatru, brakiem widoczności, czy zmieniającym się śniegiem -ale jest to wliczone w tą zabawę i nawet podrapany okularami nos nie jest w stanie odebrać mi satysfakcji z ukończenia maratonu narciarskiego w tak bardzo specyficznym miejscu.

Maraton ukończyłem, jako jeden z dwóch Polaków startujących w biegu głównym na dystansie 42km z czasem 4.10, co dało mi 205 miejsce.

Po zakończeniu biegu organizatorzy przygotowali bankiet dla narciarzy, który odbył się na hali sportowej, podczas którego była okazja wymienić się wrażeniami z innymi biegaczami, w dominującej większości Skandynawami.

 

guziński

 

Biorąc pod uwagę, że mój samolot powrotny odlatywał w poniedziałek – miałem doskonałą okazję, aby wybrać się na całodniową wyprawę psim zaprzęgiem (foto powyżej) , podczas której mogłem spróbować powożenia pod okiem przewodniczki, uwieńczoną eksploracją jaskini lodowej, której zasypane wejście trzeba było najpierw odkopać ze zwałów śniegu. Na szczęście pogoda tego dnia była wyśmienita i mogłem delektować się nie tylko nowym doświadczeniem, ale niezapomnianymi widokami w przecudnych okolicznościach przyrody.

Podsumowując jestem bardzo zadowolony ze startu w Svalbard Skimarathon, dzięki któremu miałem okazję poznać tak przepiękne, dzikie i surowe miejsce jakim jest Spitsbergen.  To miejsce polecam każdemu, kto szuka niecodziennych wrażeń.

 

Andrzej Guziński

 

więcej zdjęć z wyjazdu TUTAJ